Trochę o mnie:

avatar


Poisonek z wiochy Częstochowa. Przejechałem 163306.34 km (na bikestats) + 48183 km (przed bikestats). Więcej o mnie.


10.2010 - 05.2011 Nowotwór próbował...

Póki co nie dał rady...



„Ból jest przemijający, a skutki rezygnacji pozostają na zawsze.”


"Rower jest pojazdem napędzanym siłą mięśni. Rower jadący pod górę jest pojazdem napędzanym siłą woli..."


"Nikt nie będzie mi mówił jak mam żyć, bo nikt za mnie nie umrze..."


"Nie słuchaj głosu w Twojej głowie, który mówi, że nie dasz rady. On łże..."



Yes Master!!! Na zawsze z Tobą...




AKTUALNY SEZON

Sezon 2024 button stats bikestats.pl

ARCHIWALNE SEZONY

Sezon 2023

button stats bikestats.pl

Sezon 2022

button stats bikestats.pl

Sezon 2021

button stats bikestats.pl

Sezon 2020

button stats bikestats.pl

Sezon 2019

button stats bikestats.pl

Sezon 2018

button stats bikestats.pl

Sezon 2017

button stats bikestats.pl

Sezon 2016

button stats bikestats.pl

Sezon 2015

button stats bikestats.pl

Sezon 2014

button stats bikestats.pl

Sezon 2013

button stats bikestats.pl

Sezon 2012

button stats bikestats.pl

Sezon 2011

button stats bikestats.pl

Sezon 2010

button stats bikestats.pl

Sezon 2009

button stats bikestats.pl

Sezon 2008

button stats bikestats.pl


MOJE KRĘCENIE OD 01.01.1997 do 31.03.2024: 210.654 km


1997: 3806 km
1998: 4146 km
1999: 3757 km
2000: 4659 km
2001: 3253 km
2002: 4754 km
2003: 4309 km
2004: 6004 km
2005: 5278 km
2006: 5012 km
2007: 3205 km
2008: 11017 km
2009: 4918 km
2010: 4888 km
2011: 4791 km
2012: 8417 km
2013: 12372 km
2014: 11459 km
2015: 11409 km
2016: 16632 km
2017: 10351 km
2018: 11305 km
2019: 11587 km
2020: 11091 km
2021: 10023 km
2022: 10061 km
2023: 10112 km
2024: ?


MOJE MAX`Y:


Max dystans 24 godzinny:

505,77 km


Max dystans miesięczny:

2156,10 km


Max dystans roczny:

16632 km


Max prędkość:

82,73 km/h


Max wysokość n.p.m.:

2776 m n.p.m.


Max wyjazdów w miesiącu:

31 - grudzień 2021


Max wyjazdów w roku:

316 - 2016


Min 1000 km w miesiącu:

94 razy - ostatnio marzec 2024


Min 100 km dziennie:

299 razy - ostatnio 14.11.2023


Max temperatura na rowerze:

+41°C


Min temperatura na rowerze:

-17°C


Odwiedzone województwa:

dolnośląskie, kujawsko - pomorskie, łódzkie, małopolskie, mazowieckie, opolskie, pomorskie, śląskie, świętokrzyskie, wielkopolskie


Odwiedzone kraje:

Austria, Hiszpania, Niemcy, Polska, Słowacja, Szwajcaria, Szwecja, Turcja, Włochy

ARCHIWUM BLOGA

Wpisy archiwalne w kategorii

L. Podsumowania

Dystans całkowity:440.44 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:27.53 km
Więcej statystyk
  • DST 41.80km
  • Sprzęt Full Trektor
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ostatnie kilometry w 2023. Podsumowanie.

Niedziela, 31 grudnia 2023 • dodano: 31.12.2023 | Komentarze 0

Ostatnie kilometry w 2023.
Symboliczny przejazd do Olsztyna w towarzystwie Artura, Darka, Marcina, Rafała i Roberta. Trasa Kucelin, Guardian, Odrzykoń, rowerostrada, Olsztyn gdzie pod zamkiem na bąbelki i fotę dołącza do nas Yacek, Ostrówek, Skrajnica, rowerostrada, Guardian, Kucelin i dom. Koniec.
Ostatnie kilometry w 2023. Ekipa w Olsztynie.
Ostatnie kilometry w 2023. Ekipa w Olsztynie. © Poisonek

Podsumowanie:

WYCIECZKI 2023


To był dla mnie bardzo trudny sezon. Zdarzyło się w nim wiele sytuacji, które mocno stawały na przeszkodzie temu, by był to udany rok. Pomimo tego jestem z tego sezonu bardzo dumny, bo po raz kolejny udało się pokonać przeciwności i dojechać do mety. Początek roku to zmiana sprzętowa. Po tylu latach jazdy na hardtailach przyszedł czas na full`a. Delikatnego, ale zawsze. W stajni zagościł Trek Supercaliber 9.8 GX. Rower zacny, ale teraz w perspektywie roku jazdy i kilku tysięcy przejechanych na nim kilometrów stwierdzam, że nie potrzebuję takiego roweru. Pewnie po nim znów wrócę do sztywniaka. Początek był dość udany pod względem dystansu i wydawało się, że ten rok będzie miły, łatwy i przyjemny. Dobry marzec z 1000 km przebiegu i kolejnym kamieniem milowym w postaci piątego okrążenia Ziemi dobitnie to potwierdzał. Niestety przyzwoity kwiecień zakończył się infekcją, która wlokła się za mną przez większość maja powodując, że ten miesiąc był najsłabszy od 2009 roku. Planowałem odkuć się w czerwcu i na początku wszystko szło dobrze - między innymi seteczka do Bobolic. Niestety 10 czerwca uległem wypadkowi, w którym złamałem obojczyk i zwichnąłem staw barkowo obojczykowy. Szpital, czekanie na operację, znów szpital, zabieg, blacha i wkręty... Ponad 3 tygodnie bez roweru - co i tak było najmniejszym wymiarem kary - i perspektywa bólu przez wiele kolejnych miesięcy. Myślałem, że to koniec. Że ta fajna przygoda z dziesięciotysięcznymi sezonami definitywnie się zakończyła. Jednak to chyba nie ja. Zdecydowanie zamiast urodzić się w znaku raka powinienem być osłem. O ile taki znak zodiaku by istniał ;) Spokojne kapanie kilometrami przez lipiec i większość sierpnia zrehabilitowało mnie na tyle, że zdecydowałem się zrealizować mimo przeszkód główny cel tego sezonu: wycieczka do Szwecji i odwiedzenie miejsca, gdzie 27 września 1986 roku zginął Cliff Burton. Udało się. Pobyt przy Cliff Burton Memorial Stone to było coś mistycznego. A i powrót z Lagan do Karskrony nie należał do nudnych. Wrzesień dzięki fantastycznej pogodzie dał nadzieję na uratowanie rocznego planu. 1500 km przebiegu, w którego skład wchodził między innymi 34 Kraków przybliżało cel, który jakby z rozpędu zaczął się ziszczać również w październiku. Pieniny z Arturem. Na to miejsce i towarzystwo zawsze można liczyć. Tym razem pobyt trzydniowy i zarówno dzień pierwszydrugi jak i trzeci dały potężny strzał energii lekko tylko zakłócony kolejnym dzwonem. Listopad znów zaowocował czterocyfrowym przebiegiem głównie dzięki kolejnej - już 35 wizycie w Krakowie - to najpóźniej zrobiony Kraków w życiu. Początek grudnia i ostatnia kłoda rzucona w tym roku pod nogi - kolejna choroba i konieczność leczenia antybiotykiem. Była obawa, że nie starczy czasu, bo i białym gównem dosypało dość mocno. Na szczęście w końcu wszystko się poukładało. Po krótkim ataku zimy wróciła jesień i tuż przed metą roku udało się dobić do 10.000 km.
Bardzo intensywny sezon: 290 dni na rowerze, 5 miesięcy z przebiegiem 1000 km i bardzo mocna ostatnia tercja roku dały ostatecznie 10112 przejechanych kilometrów. Wyprułem się z sił ale duma jest. Jeszcze jest "to coś" co pozwala robić fajne wyniki. Są ciekawe plany na 2024 - jeśli się spełnią będzie super :)

Na koniec zdjęcia z tego sezonu ułożone w filmowy pokaz slajdów. Zapraszam :)




Ostatnie kilometry w 2022. Podsumowanie.

Sobota, 31 grudnia 2022 • dodano: 31.12.2022 | Komentarze 0

Ostatnie kilometry w 2022: Olsztyn z Ekipą. Najprościej pod zamek w Olsztynie gdzie odpaliliśmy bąbelki i powrót do domów.

Podsumowanie:

WYCIECZKI 2022


Ostatnia jazda w 2022.
Ostatnia jazda w 2022. © poisonek

Rowerowo był to dla mnie bardzo trudny rok. Przejechałem w nim 10061 km. Zmiana pracy i co za tym idzie dużo więcej czasu przeznaczonego na zawodowe obowiązki spowodowały, że spełnienie corocznego celu w postaci 10.000 km w sezon wydawało się poza zasięgiem. Zresztą przecież w styczniu 2022 nawet tego nie zakładałem - miało tego celu nie być. Utwierdził mnie w tym fakt przejechania w pierwszej połowie roku zaledwie 4000 km. No ale u mnie tak to jest, że nagle coś wskoczy do łba, pojawia się dodatkowa - nie do końca pozytywna motywacja i tworzy się nowy cel. Tak było i tym razem. Postanowiłem pokazać już nie tylko sobie, że zrobię to co inni uważają za łatwe. To co "jest proste, gdy się jeździ rowerem do pracy", "gdy się ma tyle wolnego czasu co te nieroby nauczyciele", bo przecież te kilometry jeżdżą się same, prawda? Tak? No to potrzymaj mi piwo. Nierzadko 50 godzin i 6 dni w tygodniu w pracy. Żeby to zrobić trzeba było wymyślić coś, co pozwoli robić dystans niejako przy okazji. Zwrot na blogu "Do pracy przez Olsztyn" stał się motywem przewodnim tegorocznego przebiegu. 157 razy zawitałem w tym roku do tego miasta. Żartowałem, że powinni mi przyznać tytuł Honorowego Mieszkańca ;) 315 dni na rowerze. No i dojechałem: 10.000 kilometrów w sezon po raz 10 z rzędu i 11 w ogóle.
Najciekawszą wycieczką tego roku był niewątpliwie wjazd na  Teide. Wulkan dał mi popalić i muszę powiedzieć, że tym razem podjazd z różnych przyczyn mnie wystraszył. Po latach wróciłem rowerowo do Szczyrku, gdzie dzięki możliwości testowania rowerów na szkoleniu Treka ponownie - po 14 latach - stanąłem na szczycie Skrzycznego i zaliczyłem Przełęcz Salmopolską. Dwa razy zaliczyłem oczywistą oczywistość, czyli Kraków. Pierwszy raz w lipcu z Robertem drugi raz we wrześniu z Arturem. Z roku na rok co raz bardziej lubię tam jeździć i już tęsknię za następnym wypadem do Miasta Królów Polskich. Świetnym wyjazdem była moja piąta wizyta w Pieninach. A w zasadzie Pieninach i Gorcach, gdyż pierwszego dnia wspólnie z Robertem zaliczyliśmy pieniński standard w postaci objazdu Jeziora Czorsztyńskiego i trasy wzdłuż Przełomu Dunajca, ale już w drugi dzień odwiedziliśmy właśnie sąsiadujące z Pieninami pasmo Gorców. Wjazd na Lubań był ukoronowaniem tych zajebistych dwóch dni. 
Z innych ważnych rzeczy, które zdarzyły się w tym sezonie: zakończyłem na razie przygodę z rowerem szosowym. Po ośmiu latach jazdy na szosówkach sprzedałem kolarkę i zostałem z korzeniami: rowerem MTB.  Mondeo fajnym rowerem był, ale jednak nie była to namiętna miłość.
Po raz kolejny piszę, że to chyba ostatni sezon z przebiegiem 10.000 km. Mam nadzieję, że w końcu stanie się to prawdą. Zbyt dużo już mnie to kosztuje. I to na wielu płaszczyznach. Do zobaczenia w rowerowym sezonie 2023.

Na koniec jak zwykle filmik ze zdjęciami z zakończonego rowerowego sezonu:




Praca. Ostatnie kilometry w 2021.

Piątek, 31 grudnia 2021 • dodano: 31.12.2021 | Komentarze 0

Praca. Ostatnie kilometry w 2021.
Podsumowanie:

WYCIECZKI 2021


Nie był to jakiś szczególny rok. Powiedział bym nawet, że był on słaby pod względem roweru. Niewiele ciekawego w nim się wydarzyło. Już początek pokazał, że szału nie będzie. Mało czasu ze względu na pracę i ciężka i długa zima spowodowała, że zostałem w blokach już na starcie. Trzeba było gonić co w ostatnich latach już bardzo mnie męczyło. Pierwsza fajna wycieczka to dopiero początek czerwca, gdy po raz 31 odwiedziłem  Kraków. Podczas tej jazdy okazało się że po raz ostatni obejrzałem magicznego drzewca w Sułoszowej. W lipcu udało się przejechać kilka kilometrów po tureckiej ziemi - miło, bo czegoś takiego jeszcze nie robiłem: wszakże to Azja ;). W sierpniu trochę ciekawszych rzeczy: powrót w Pieniny, tym razem z Arturem, z którym spędziliśmy dwa świetne dni. Po raz kolejny zawitałem w Tatry, gdzie standardowo męczyłem swoją obecnością klasyczne już dla mnie miejsca: IIIIIIIV. Powrót w Tatry i Dolinę Chochołowską nastąpił niespodziewanie jeszcze w listopadzie, gdy przy okazji rodzinnego wyjazdu udało się ją przejechać na pożyczonym rowerze :) Ostatni miesiąc w roku to już klasyczna gonitwa za kilometrami. Trudna, bo zima wróciła w tym sezonie wcześnie i z dużą mocą jak na ostatnie lata. Grudzień okazał się najbardziej obfitym w wyjazdy miesiącem w moim życiu: full - wszystkie 31 dni na rowerze. Rzutem na taśmę dobiłem do rocznego przebiegu na poziomie 10000 km
I to tyle. Na razie zdaje się to ostatni dziesięciotysięczny sezon. Będzie dużo trudniej o rowerowe kilometry, bo moje życie prywatne również staje się tym rowerowym ;) -  Fabrykarowerow.com. Do zobaczenia na wyjazdach w 2022 :)

Jak zwykle na koniec filmik ze zdjęciami z tego sezonu:




Praca i okolicznościowe kilometry na zakończenie sezonu 2020.

Czwartek, 31 grudnia 2020 • dodano: 31.12.2020 | Komentarze 0

Ostatnie kilometry w 2020. Rano do pracy a po niej spotkanie z Arturem, Marcinem i Robertem i trochę wspólnych kilometrów na zakończenie sezonu: Lasek Aniołowski, korytarz północny, Wyczerpy, Jaskrów, Przeprośna, Mirów, oczyszczalnia, Zawodzie i dom. Koniec. Podsumowanie.
Sylwestrowa Ekipa :)
Sylwestrowa Ekipa :) © poisonek

WYCIECZKI 2020


Dziwny rok. O tym nie trzeba chyba nikomu mówić. Większość tego, co miało się wydarzyć albo nie wypaliła, albo szła z oporami. Sezon dobry, bo znów pięciocyfrowy wynik, ale jakiś taki niedosyt... Oczywiście największym zawodem był brak wyjazdu w Alpy. Tym razem na przeszkodzie stanęła plandemia. Jakoś często te góry bronią się przede mną by w nie pojechać. Dodatkowo nie udało się zrealizować kilku innych pomysłów. Mimo tego na kilka fajnych tras nie można było narzekać.

Styczeń i luty to już na wstępie upadek planu 1000 km w każdym miesiącu w roku. Kiepskie zdrowie i częste infekcje nie pozwoliły na jego realizację. Tak wiec już na początku sezonu miałem z głowy jeżdżenie wg wytyczonych sobie celów ;) Marzec spokojny, bez fajerwerków, ale już z 1000 km na liczniku. W kwietniu rozpoczęło się jeżdżenie w  zamaskowaniu - takie pomysły nierządu. Mimo ocierania się chwilami o uduszenie wskoczył kolejny 1000 km. Poza tym kwiecień to rozpoczęcie pracy w fabrycerowerow.com, co miało ogromny wpływ na kolejne wydarzenia w tym sezonie. Maj to kolejny miesiąc z 1000 przebiegu. Nadal jednak bez czegoś godnego uwagi. Czerwiec jak wyżej ;) Fajniejsze rzeczy rozpoczęły się w lipcu. Przede wszystkim dość spontaniczny wyjazd z Częstochowy do Zakopanego, podczas którego wykręciłem ponad 260 km i przy okazji pojeździłem o północy po Krakowie. Następnie właśnie sam Kraków  pokonany po raz 28 - tym razem samotnie. Te dwa wyjazdy w zasadzie załatwiły kwestię kolejnego 1000 w miesiąc. Sierpień to najbardziej bogaty w wydarzenia miesiąc w tym roku. Ostatnie kilometry pode mną pokonała Maryśka. Następnie krótki wypad w Tatry, gdzie pomimo napiętego terminarza udało się coś tam przejechać: ChochołowskaGubałówka. Zaraz po południowych krańcach Polski przyszedł czas na jej północne przeciwieństwo. Razem z Arturem zrobiliśmy nadmorski klasyk w postaci Półwyspu Helskiego i trasy do Trójmiasta. Koniec kolejnego miesiąca z przebiegiem 1000 km to zakup następczyni Maryśki - nowej szosy Trek Emonda Sl 6 Pro, nazwanej Mondeo - pokłosie pracy w Fabryce. Dzięki Wojtek ;) Wrzesień to 29 Kraków w życiu. Tym razem z Robertem. Przy okazji dotarliśmy w końcu na Zakrzówek - do dziś nie rozumiem, czemu przez te wszystkie lata jazd do stolicy Małopolski nie zawitaliśmy w to magiczne miejsce. Kolejną rewolucją sprzętową było pożegnanie się z Kobyłą i zakup kolejnego Treka - Procaliber 9.7 zwanego Trektorem ;) Kolejny 1000 km w miesiąc. Październik lichy - tydzień kiepskiej pogody plus 6 dni kwarantanny nie pozwoliły na coś więcej niż zwykła jazda wokół komina. Początek listopada to kolejny - już 30 - Kraków w życiu. Super wyjazd w cudownej jak na tę porę roku pogodzie. W połowie miesiąca wskoczył pośredni plan minimum: 10 tysięcy kilometrów w rok. Po raz 9. Był to ostatni w tym roku miesiąc z czterocyfrowym przebiegiem. Grudzień to już klasyczny chill z jazdą po mieście lub jego najbliższej okolicy. Rok zakończony przebiegiem 11091 kilometrów. Osiem miesięcy z przebiegiem +1000 km. Trasy powyżej 100 km - 16.
Sezon pod znakiem samotnej jazdy. Chyba nigdy procentowo nie było jej aż tak dużo. No ale cóż - życie troszeczkę nam się wszystkim poprzewracało. Mam nadzieję, że przyszły rok będzie lepszy. Niekoniecznie pod względem kilometrów. Bardziej pod kątem jakości i frajdy z jazd. Życzę tego wszystkim. 
Do zobaczenia na szlaku w 2021 :)




Ostatki. Podsumowanie sezonu 2019.

Wtorek, 31 grudnia 2019 • dodano: 31.12.2019 | Komentarze 1

Symboliczne zakończenie sezonu pod zamkiem w Olsztynie z Marcinem. Krótka trasa o obaleniem mini szampona.
Ostatnie kilometry w 2019.
Ostatnie kilometry w 2019. © poisonek

To był dobry rok. Początkowo wyglądało to dość niemrawo: długo nie trafiło się nic ciekawego nie licząc nowego doświadczenia w postaci wizyty na torze w Pruszkowie i obserwowania zmagań podczas Mistrzostw Świata w kolarstwie torowym. Dopiero w czerwcu coś drgnęło. Zamknąłem czwarte kółko wokół Ziemi i zaliczyłem tradycyjny, już 27 Kraków. Pod koniec czerwca niestety nastąpił kryzys i poczucie, że sezon będzie zmarnowany. Kłopoty z kolanem i rozpad planu powrotu w Alpy zdołował mnie dość mocno. Na szczęście nie na długo - trzeba było sobie to choć częściowo czymś zrekompensować. Uśmiech przywróciły wspólne wyjazdy rowerowe z Córcią, fajny trip z Kielc do Czewki przez Chęciny czy wypad do Chorzowa na Tour de Pologne. Oczywiście cały czas kręciłem się gdzieś po okolicy, odwiedzając czasem miejsca takie jak Morsko, w którym już wieki nie byłem. Jesień również była łaskawa: szczególnie owocny był październik. Zrealizowałem męczący mnie pomysł wymiany kół w Maryśce z szytek na oponę, co bardzo mnie cieszy. Do tego znów trafiły się jakieś nowości: pierwszy raz byłem w Łodzi, zaliczając po drodze dziurę w Kleszczowie. Po raz trzeci wylądowałem w Pieninach, gdzie wspólnie z braćmi J miałem okazję spędzić sobotęniedzielę jeżdżąc po starych trasach w nowym wydaniu. Droga rowerowa wokół Jeziora Czorsztyńskiego wyrywa z butów ze skarpetkami. Koniec miesiąca to dobrnięcie do ósmej dziesiątki w życiu. Ostatnie dwa miesiące to już teoretycznie luzowanie i odpoczynek, ale były też rzeczy ważne i ciekawe: jazda po autostradzie i pożegnanie z Masą. Tak - po 10 latach i 10 miesiącach oraz po zorganizowaniu 130 przejazdów Częstochowskiej Masy Krytycznej oddaliśmy tę Imprezę młodszym. Skończyła się tym samym pewna epoka. Dla mnie mega ważna, bo to właśnie dzięki Masie poznałem zdecydowaną większość mojej rowerowej rodziny... Ale Masa musi iść naprzód a my - choć przykro to pisać - już się wypaliliśmy. Niech młodzi kręcą dalej :)
Sezon udany - trzeci pod względem przebiegu w moim życiu: 11587 km. 17 setek i kilka fajnych tripów. Do tego jest wizja na kolejny rok, więc jest na co czekać. Marcin i Robert: dziękuję za towarzyszenie i bezwarunkowe zgody na moje dyspozycje co do tego gdzie i kiedy jedziemy ;) Dziękuję reszcie znajomych za wspólne jazdy. Może niewiele ich było, ale ważne, że takie jeszcze są.
Do zobaczenia na trasach w 2020 :)
Jak co roku pokaz slajdów:




Miastowo. Podsumowanie 2018.

Czwartek, 27 grudnia 2018 • dodano: 27.12.2018 | Komentarze 1

Miastowe kilometry przy ogarnianiu spraw. Wieczorem na Zawodzie.
Niestety okazało się, że ze względu na przeziębienie to były ostatnie kilometry w 2018. 

WYCIECZKI 2018


To był dobry rok. Dzięki  Arturowi spotkałem na swojej drodze lekarza, który niczym druid Panoramix machnął różdżką i uleczył mnie z dolegliwości sercowych. Pozwoliło to w pełni cieszyć się jazdą i bez obawy klepać swoje kilometry. Crème de la crème tego sezonu był oczywiście wyjazd w Alpy (1234). Kilka dni w austriackiej miejscowości See, które spędziłem z Adamem, Robertem i Wojtkiem znów podniosło poprzeczkę co do oczekiwanych podczas jazdy wrażeń. Ciężko po Kaunertal i jego 2750 m. n.p.m. planować jakieś spektakularne jazdy w innym miejscu niż te zmarszczki w Alpach :) To były wspaniałe dni. Po roku przerwy zawitałem do ulubionego Krakowa. We wrześniu przytrafił się też bardzo fajny, weekendowy wyjazd na wybrzeże, który znów trochę na wariackich papierach zorganizowaliśmy z Marcinem i Robertem. Udało się tam ponownie zaliczyć Hel oraz Trójmiasto z Westerplatte, które wisiało nade mną od czasu pięćsetki do Gdańska. Miło było, że ktoś docenia to, że od wielu lat ciągniemy praktycznie w kilka osób organizację Częstochowskiej Masy Krytycznej. Na mnie padło przyjęcie wyróżnienia za taką działalność na rzecz częstochowskich rowerzystów.
Co do cyferek: 11305 km, 8 miesięcy po 1000 km i 14 setek.
Sprzętowo trochę doinwestowałem Maryśkę, rezygnując z topowych, ale nie pasujących wizualnie komponentów na rzecz teoretycznie nieco słabszych, ale tworzących za to dużo ładniejszy obraz całości. Co do Kobyły były lekkie zawirowania z amortyzatorem, które jednak udało się rozwiązać, nabywając przy okazji przydatnych umiejętności serwisowych.
Ogólnie udany sezon - lepszy niż poprzedni, więc póki człowiek jest w stanie zrobić jakiś progres to trzeba się cieszyć. Dzięki wszystkim za wspólną jazdę. Dzięki Adam, Marcin, Robert i Ty Wojtek - wariacie jeden. Do zobaczenia w 2019 :)
Jak zwykle na koniec sezonu fotograficzne podsumowanie:




Ostatki 2017 - Olsztyn.

Niedziela, 31 grudnia 2017 • dodano: 31.12.2017 | Komentarze 0

Ostatnie kilometry w 2017. Olsztyn z Marcinem i Robertem. Pod zamek przez Kusięta. Na miejscu wychyliliśmy 0,2 bąbelków dostarczonych przez Roberta i wróciliśmy do domów najkrótkszą trasą. 
Dziś zamknąłem 10 rok obecności w serwisie bikestets.pl.
Ostatnie kilometry w 2017. Olsztyn.
Ostatnie kilometry w 2017. Olsztyn. © poisonek

A teraz podsumowanie:

WYCIECZKI 2017


Sezon 2017 nie był jakimś szczególnie udanym. Owszem - znowu roczny dystans przekroczył  10 tysięcy kilometrów w tym 6 miesięcy z przebiegiem 1000 km, ale zdecydowanie brakowało mi w tym roku czegoś szczególnego. Oczywiście po zeszłorocznych wariactwach ciężko się było spodziewać jakichś nowych fajerwarków, ale mimo wszystko można było się postarać o coś nowego. Na obraz tego sezonu zdecydowany cień rzucały moje problemy kardiologiczne. Paskudna - mimo że nie tak groźna jak mi się wydawało - arytmia, mocno mnie wyhamowała i nie pozwoliła w pełni cieszyć się jazdą. Jednakże nie można powiedzieć, że sezon był totalną klapą. Dwa razy Tatry z tamtejszymi klasycznymi zmarszczkami oraz dwudniowe Pieniny z Marcinam i Robertem w pewnym stopniu spełniły pragnienie samoudręczenia na podjazdach ;) Ważnym wydarzeniem była pierwsza jazda na dwóch kółkach Córci, która w przyszłym roku musi w związku z tym otrzymać nowy pojazd. Niestety pierwszy raz od 10 lat nie zawitałem do swego ukochanego Krakowa. Brak termnów i czasu. Ten czynnik powodował, że jazdy były bardzo częste ale i zarazem krótkie - w tym roku zaledwie 7 dni z przebiegiem 100 km. Wyjazdy niestety najczęściej samotne - to cena za jazdę w "dziwnych porach" lub na chwilowym spontanie. Sprzętowo rok raczej stabilny. No może poza kolejnym "oczernieniem" Maryśki, która dostała nowe korby, klamki Ultegry i humanitarną kasetę na zapas. Jest to zaczątek planów na przyszły sezon. Ale to się zobaczy.
Nie ma co narzekać - mogło być lepiej, ale tak całkiem źle też nie było ;) Dzięki wszystkim za towarzystwo i wspólną jazdę. Marcinowi i Robertowi za towarzystwo w górach i innych, często na prędce kleconych wyjazdach. Mam nadzieję, że Ci z którymi jeździłem mniej nie stracą do mnie cierpliwości ;) Do zobaczenia w przyszłym sezonie :) No i na koniec jak zwykle filmik ze zdjęciami z tego sezonu. Jest HD.




Ostatnie kilometry w 2016 roku. Podsumowanie.

Sobota, 31 grudnia 2016 • dodano: 31.12.2016 | Komentarze 0

Ostatnie kilometry w roku 2016. Wypadzik do Leśnego w składzie Asia, Marcin, Rafał, Robert i ja. Do Olsztyna drogą wzdłuż Kucelinki do Kręciwilka, a dalej kawałek główną, skręt w las i do celu niebieskim i pożarówką. W barze spotkanie z rowerową bracią i po krótkim posiedzeniu powrót do Czewki przez Skrajnicę, rowerostradę, Guardiana i Kucelin.

Magia
Magia © poisonek
Dziś w lesie
Dziś w lesie © poisonek
W drodze do Leśnego
W drodze do Leśnego © poisonek
Na pożarówce
Na pożarówce © poisonek

WYCIECZKI 2016


Nieprawdopodobny sezon. Nie wiem w zasadzie skąd wzięła się we mnie w tym roku taka chęć na jazdę. Z pewnością nie był to jakiś jeden impuls a raczej splot zdarzeń, które doprowadziły do tego, że w tym sezonie wyjechałem na rower 316 razy i przejechałem 16632 km. Zaledwie 50 dni w tym roku w których nie wsiadłem na rower... Szok!!! Jest to tym bardziej dla mnie zagadkowe, że przecież poprzedni sezon kończyłem z gigantycznym kryzysem motywacji do jazdy. Znalazłem jednak kilka motywujących mnie czynników i tak w trakcie sezonu narodziła się myśl, by był to rok wyjątkowy. Styczeń minął jeszcze dość spokojnie, ale od lutego zaczęła się już konkretna jazda, która spowodowała, że podniosłem poprzeczkę ze swoimi rowerowymi "osiągnięciami" na granicę, której w życiu bym się nie spodziewał. Co do cyferek to zaliczyłem 8 miesięcy z przebiegiem minimum 1000 km i 2 z dystansem minimum 2000 km, w tym  2156 km co dla mnie jest absolutnym, osobistym rekordem. 46 razy przejeżdżałem w ciągu dnia minimum 100 km. Z pewnością można było więcej, ale od pewnego czasu jakoś minęło mi ciśnienie na ten dystans. Zrealizowałem jedno z moich wielkich marzeń rowerowych wjeżdżając w towarzystwie Marcina i Roberta na włoską przełęcz Passo Dello Stelvio. Totalnie wariacki wyjazd, nad którym od pewnego czasu wisiało jakieś fatum i który i w tym roku o mało co nie doszedł by do skutku. Będę go wspominać bardzo długo. Przy okazji tego wyjazdu osiągnąłem najwyższą do tej pory wysokość, na którą udało mi się wjechać rowerem: 2776 m n.p.m. Warto wspomnieć o 250 kilometrowej trasie Częstochowa - Kraków - Częstochowa, która w tym roku była najdłuższą pod względem dystansu. Jednak utwierdziła mnie ona w przekonaniu, że dystans dzienny od pamiętnej, 505 km wyprawy do Gdańska nie jest już dla mnie ważny. W tej kwestii jestem spełniony. W trakcie sezonu przesiadłem się na większe kółko. Po Kobyłę pojechałem aż do Białegostoku i była to jedna z lepszych zakupowych decyzji rowerowych od dłuższego czasu. Rowerek jest zajebisty a ja posypałem przy okazji głowę popiołem i obiecałem nie wypowiadać się w przyszłości na te tematy rowerowe, które znam tylko teoretycznie. Szmata przeszła do historii, ale nie będę z tego powodu rozpaczał: to nie było udane małżeństwo. Jak co roku dwukrotnie zajrzałem w Tatry, gdzie pomimo tego, że byłem już tam wielokrotnie, udało się zrobić kilka nowych rzeczy. Między innymi przejechać zdecydowanie przeze mnie do tej pory niedocenianą Drogę pod Reglami czy odwiedzić legendarny w rowerowym środowisku Gliczarów. W tym sezonie 2/3 dystansu przejechałem w trybie "samotność długodystansowca". Powód był prosty: zdarzało mi się z różnych powodów jeździć na rowerze w porach, w których inni przewracają się w łóżku na drugi bok, lub po prostu miałem czas na jazdę w innych godzinach niż zwyczajowi towarzysze wycieczek. Ma to swoje plusy, gdyż moim zdaniem samotna jazda to prawdziwa szkoła charakteru - nie każdemu się chce.
Prywatnie ale i też rowerowo wydarzyło się coś, co ma dla mnie ogromne znaczenie. Przekroczenie 16 maja 2016 roku granicy  5 letniej remisji jest dla mnie wielkim symbolem i częściowym uwolnieniem się od koszmaru nowotworu...
To był pod wieloma względami fantastyczny rok. Już wielokrotnie w podsumowaniach pisałem, że "pewnie to po raz ostatni", że "już więcej nie" itd. Tak też napisał bym i po tym sezonie, bo nie wyobrażam sobie kolejnego z taką ilością czasu na rowerze. Ale odpuszczę, bo takie postanowienia mają to do siebie, że lubią mieć swoje zdanie. Nie zmienia to faktu, że już chyba nie chcę, żeby taki sezon się powtórzył. Za dużo trochę :)
Dziękuję wszystkim, którzy pozytywnie a zwłaszcza negatywnie motywowali mnie do jazdy. Dzięki tym drugim powiedzenie "Ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo!!!" miało w tym roku swoje zastosowanie wielokrotnie. Przy okazji trochę dorosłem i przekonałem się, że naprawdę warto iść swoją drogą mając w dupie to "co pomyślą i mówią inni".
Dziękuję Marcinowi i Robertowi za dzierżenie palmy pierwszeństwa w towarzyszeniu mi na rowerze w tym sezonie. Fajnie było jechać obok Was chłopaki. No dobra: przed Wami... ;) Z wspominanym tutaj w corocznych podsumowaniach Adamem tym razem zaliczyliśmy w tym zakresie potężny regres, który z pewnością naprawię w 2017.
Jestem szczęśliwy: dalej jeżdżę, dalej pokonuję siebie i swoje granice, dalej mi się chce. Życzę wszystkim, by też w swoim życiu mogli odnaleźć tak fantastyczną pasję jaką mnie daje ten prosty przecież przedmiot: ROWER.
Do zobaczenia na trasach w 2017 roku.

Jak co roku filmowe podsumowanie w formie pokazu slajdów. Zapraszam do oglądania - jest HD :)




Ostatnie kilometry w 2015. Podsumowanie.

Wtorek, 29 grudnia 2015 • dodano: 29.12.2015 | Komentarze 3

Do laboratorium. Ostatnie kilometry w 2015. To pierwszy w historii tego bloga wpis z przebiegiem poniżej 10 km. Niestety był plan by wyjechać 31.12. i 01.01., niestety został on zweryfikowany przez wyniki badań, po które dziś pojechałem. Efekt: antybiotyk. I tak oto zakończył się mój kolejny sezon.

WYCIECZKI 2015


Sezon 2015 nie był jakimś specjalnie udanym sezonem. Ja wiem, że to nie wypada tak pisać, bo sporo osób byłoby szczęsliwych zaliczając pieciocyfrowy, roczny dystans, ale mnie on już po prostu trochę spowszedniał. Trzeci rok z rzędu i czwarty ogólnie przekroczyłem barierę 10000 km w ciągu roku, więc staje się to już swego rodzaju "normą". Być może za rok zemszą się na mnie te słowa, gdy jednak nie uda się dojechać do dyszki :). Brakowało mi w tym roku inspiracji. 2015 był dość podobny pod względem jazdy do roku 2014. Przejechałem praktycznie ten sam dystans: 11409 km. Potrzebowałem na to kilka dni więcej co spowodowało, że 2015 był najbardziej obfitym w dni spędzone na rowerze sezonem w moim życiu. Ponownie zaliczyłem 9 miesięcy z rzędu z przebiegiem minimum 1000 km oraz 22 dni z dystansem minimum 100 km. Brakowało mi jakiejś "wisienki na torcie" - czegość co byłoby naprawdę spaktakularne. Niby były dwa razy Tatry i Beskidy z górą Żar zdobytą wreszcie na rowerze, ale to raczej takie normalne, zwyczajne już wycieczki. Nie wypalił wyjazd, który miał być głównym celem tego roku. Zobaczymy - może za rok się uda.

Gratuluję wszystkim tegorocznych dystansów. Szczególnie Darii, Arturowi i Siwuchowi, którym kibicowałem w dojechaniu do 10000 km w sezonie, oraz w osiągnięciu życiówki dobowej na Orbicie.

Dziękuję tym, którym chciało się jechać koło mnie podczas tych 5000 km współnej jazdy. Tradycyjnie już najwięcej z tych kilometrów przejechali ze mną Adam i Robert. Dzięki Panowie.

Życzę wszystkim wszystkiego dobrego w roku 2016. Oby był dla Was szczęśliwy rowerowo, zawodowo, zdrowotnie i rodzinnie. Do zobaczenia na trasie - ja idę szukać motywacji ;)

Na koniec jeszcze pokaz slajdów z sezonu 2015. Można sobie włączyć w HD. Miłego oglądania :)

Uroczyście
Uroczyście © poisonek




Zakończenie sezonu 2014

Środa, 31 grudnia 2014 • dodano: 31.12.2014 | Komentarze 3

No i koniec. Ostatnie kilometry w 2014 roku. Po wczorajeszej jeździe do Olsztyna dziś wybitnie nie chciało mi się jechać w tamtym kierunku. Jednak oczywiście nie mogło dziś zabraknąć rowerowych kilometrów, więc postanowiliśmy z Robertem pojeździć coś w granicach miasta. Na początku przez Stradom do Parku Lisiniec z zamiarem zrobienia jakichś zdjęć. Nie było tam jednak niczego, co wzdudziło by naszą ciekawość i było warte wyciągania aparatu. Dopiero grupka łabędzi i kaczek korzystająca z ostatniego wolnego od lodu fragmentu Pacyfiku skłoniła nas do zrobienia fotki. Następnie pojechaliśmy przez Parkitkę w kierunku Północy i przejechaliśmy przez Lasek Aniołowski. Na koniec przez Aniołów i węzłem koło Tesco na Zawodzie. Odprowadziłem Roberta do domu i już samotnie przejechałem ostatnie kilometry w sezonie 2014.
Łabędzie i kaczki na Pacyfiku
Łabędzie i kaczki na Pacyfiku © poisonek

A teraz podsumowanie:

WYCIECZKI 2014


Kolejny świetny sezon przeszedł do historii. Drugi w życiu jeśli chodzi o roczny przebieg kilometrów. Całkowita ich ilość to 11459, pokonana w sumie aż na sześciu rowerach :) To trzeci rok w którym przekroczyłem barierę 10000 km. Nie było teoretycznie takich planów, ale ten dystans częściowo wyszedł po prostu tak sam z siebie. Dużo jazd do pracy - bardzo często dwukrotnie w ciągu dnia i wcale nie najkrócej - skutecznie nabijały mi licznik. Sporo się wydarzyło w tym sezonie. W sumie 2/3 dni w roku na rowerze. Intensywna jazda rozpoczęła się praktycznie bez żadnej pauzy po zeszłorocznym kręceniu. Już na początku marca zawitaliśmy z Robertem do Krakowa. Już po raz dwudziesty. 11 maja stałem się w końcu posiadaczem własnej szosówki. W stajni pojawiła się Maryśka. Rowerek w zasadzie od razu do jazdy, ale Przyjaciele jak zwykle postanowili dołożyć do niego swoje cegiełki. Oczywiście wylajtowane ;). Nie sprawdziły się przy okazji przepowiednie braci rowerowej, wróżące rychły koniec mojej jazdy na góralach. Rower MTB dalej pozostaje moim podstawowym sprzętem. To jednak nie jedyna nowość sprzętowa w naszym domu. Żonka zrezygnowała z poprzedniego roweru MTB i zdecydowała się na miejski krążownik Electry. 24 czerwca przekroczyłem kolejną barierę. Przejechałem kilometr nr 100.000 w swoim rowerowym życiu. Zapewne jest ich więcej, bo przecież jeździło się sporo jeszcze przed 1997 rokiem, kiedy to zacząłem dokumentować wycieczki, ale uznaję, że przejechałem tyle, ile mam policzone :). Chwilkę potem kolejna złamana granica. Może nie rowerowa, ale dla faceta symboliczna: 28 czerwca stuknęła mi czterdziecha :) W wigilię tego dnia ulicami Częstochowy przejechała zorganizowana między innymi przeze mnie 100 Częstochowska Masa Krytyczna. Nieprawdopodobym prezentem na moje urodziny była rekordowa ilość uczestników tego wydarzenia: 821 rowerzystek i rowerzystów!!! Rozpierała mnie duma.

W tym roku spełniło się w końcu moje największe rowerowe marzenie. Po tylu latach przymierzania się do 24 godzinnej trasy Częstochowa - Gdańsk zrealizowałem to w końcu na początku lipca tego roku. Uczucie spełnienia po tej - jak na razie - wyprawie życia wprowadziło mnie w stan prawie euforyczny. Wysiłek jak dla mnie ekstremalny, ale było warto mimo, że zdrowotnie trochę to odpokutowałem. Jednak był też minus tej wycieczki: po niej doznałem dość silnego kryzysu motywacji do jazdy. Wygląda na to, że muszę mieć w tym moim rowerowaniu jakieś postawione cele, a zrealizowanie tak długo niespełnionego marzenia wyczerpało je na tamtą chwilę.

Skoro było morze to musiały być też góry. Oczywiście już tradycyjnie dwukrotnie Taterki u Folfasów, ale udało się też po raz pierwszy zawitać w pewną sobotę i niedzielę w nowe rejony: Pieniny. Sezon charakteryzował się równą jazdą. Miesięczne przebiegi w większości oscylowały w okolicach 1000 km - było takich miesięcy 9. Liczba stówek również bez szału w porównaniu z zeszłym rokiem, ale pewnie tymi 19 niejeden by nie pogardził :)
Co będzie w następnym sezonie? Nie wiem... Skoro nie spełniłem poprzednich noworocznych postanowień, to czy warto składać następne? Ciekaw jestem czy zbliżające się dozbrojenie Maryśki przełoży się na przeniesienie ciężaru kilometrów w stronę szosy? Czy rewolucja rozmiarowa w MTB spowoduje konieczność rozglądania się za czymś większym? Oby nie... Tak więc nie planuję. Nic. Ani odpoczynku, ani rekordów. Będzie co ma być.

Jak i rok temu dziękuję Adamowi i Robertowi za towarzystwo w tej ciężkiej niedoli chorego na cyklozę. Pozdrawiam wszystkich z którymi jeździłem w tym roku i czytających mojego bloga. Miło było czuć obok Waszą obecność. Życzę Wam zdrowia i spełnienia w nowym, rowerowym roku. Do zobaczenia w nowym sezonie. Czyli jutro ;)

Na koniec jeszcze pokaz slajdów z sezonu 2014. Można sobie włączyć w HD. Miłego oglądania :)